Wreszcie wracam do zapomnianego działu literatury, zapraszam na recenzję...
Książka Małgorzaty Czyńskiej wpadła mi w ręce upolowana u mojej Siostry w domu. Przyznam szczerze, że po prostu ją wyniosłam, obiecując że szybko uporam się z lekturą - Witkacy to w końcu jeden z moich ulubionych artystów.
Tak zresztą było - tę książkę szybko się połyka, świetnie napisana, wprowadza nas faktycznie w metafizyczny świat Wiktaca.
Ale wygląda na to wszystko bo z tą lekturą moja sympatia do niego, szybko i chyba bezpowrotnie prysła.
Poznajemy go od zupełnie innej strony - nie artystycznej ale, że tak powiem życiowej.
Autorka przedstawia historię uwielbianego i czczonego od dziecka dandysa, który wyrósł na ekscentrycznego schizofrenika uzależnionego od kontaktów z płcią przeciwną.
I czy to wina jego rodziców - zaborczej i zakochanej w nim matki, czy ojca który wyjechała i długie lata spędził za granicą z kochanką; czasów w których przyszło mu żyć; zakopiańskiej bohemy; czy też ofiary własnego talentu.
Witkac i tu mu absolutnie nie ujmując dorobku twórczego, który już jakieś 15 lat temu zachwycił mnie wielce, okazał się zadufanym w sobie egoistą, przedkładającym za każdym razem, swoje dobro nad dobro mu najbliższych.
To artysta nie potrafiący kochać nikogo oprócz matki i siebie, raniący w sposób potworny kochające go kobiety i zmuszający do zabójstwa swoich nie narodzonych dzieci.
Nie znajduję w tej książce żadnych usprawiedliwień dla niego, ciągłe i ciągnące się latami zdrady, sceny zazdrości, wybuchy gniewu, czy totalna empatia to podstawa jego związków, a w tej batalii staję murem za kobietami - które krzywdził a które go kochały, nie które aż do samobójczej śmierci...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz